Koronawirus w Polsce nie odpuszcza. We wtorek Ministerstwo Zdrowia poinformowało o 597 nowych przypadkach zachorowań. Trzeci dzień z rzędu z liczbą oscylującą wokół 600 zakażonych. To początek jakiegoś trendu?
Prof. Krzysztof Simon, ordynator Kliniki Chorób Zakaźnych i Hepatologii UM we Wrocławiu: 597 tych jawnych klinicznie. Przecież nie wie pan, ile jest zachorowań bezobjawowych. Nie testujemy przesiewowo, tylko testujemy te osoby, które mają objawy, lub miały bezpośredni kontakt z osobami zakażonymi. Jako że 20 proc. ludzi jawnie choruje, a pozostali nie, to trzeba tę liczbę przypadków pomnożyć przez 4 do 5.
Czy to dużo?
To ma swoje minusy i plusy. Minusy są takie, że wciąż dużo ludzi choruje, wielu z nich jest w stanie ciężkim na oddziałach. Z drugiej strony jest ich proporcjonalnie mniej niż tych lekko chorych. Mamy ciężkie klinicznie przypadki, są ludzie, którzy umierają, ale to praktycznie wyłącznie przypadki wielochorobowe. To zwykle wiąże się z wiekiem powyżej 70. roku życia, ale nie zawsze.
Od dłuższego czasu w trójce regionów, gdzie notuje się najwięcej przypadków, są Śląsk, Małopolska i Mazowsze. Tym razem zdecydowanie najwięcej, bo 130 przypadków, odnotowano w tym drugim województwie.
Kraj jest dziwny. Pięknie się zmobilizowaliśmy na ten lockdown, którego oczywiście nie można było dłużej utrzymywać, bo trzeba było wrócić do pracy. Po jego zakończeniu trzeba było przestrzegać restrykcji i prowadzić politykę diagnostyczną. I być przygotowanym na kumulację zachorowań w sezonie jesienno-zimowym.
Ale to się nie dzieje, mimo kolejnych rekordów dobowych.
Społeczeństwo słuchało polityków, którzy mówili, że koronawirus jest za nami, jesteśmy najlepsi, pokonaliśmy epidemię. I skutki są takie, że nikt nie nosi maski, nie utrzymuje dystansu i nie myje rąk. I tacy ludzie są obsługiwani w sklepach, knajpach i klubach. Chodzą na wesela, msze. Trzeba to egzekwować! Obecna polityka rządu jest racjonalna, ale trzeba ludziom przekazać, po co to robimy.
Matheo
Współpracownik