Słońce się przedziera przez szeleszczące na wietrze liście drzew i pada na wybrukowaną alejkę parku. Bujna, nasycona zielenią roślinność pozwala poczuć, że wszystko wróciło do normy, że Wuhan znów żyje.
Hai często przychodził tutaj z ojcem. Dziś siada na tej samej ławce, na której wielokrotnie się zatrzymywali, wyciąga smartfona i puszcza krótki filmik.
To, co się dzieje na małym ekranie, kontrastuje z widokiem rozkwitłego, pełnego życia parku. Ojciec Haia jest podłączony do respiratora. Leży w szpitalnym łóżku, z trudem łapiąc oddech – jak ryba wyrzucona na brzeg.
Z ojca został proch. Zmarł 1 lutego, kilkanaście dni po tym, gdy przyjechał do Wuhan na operację nogi. Mieszkał w Shenzhen, ale tylko w Wuhan, jego rodzinnym mieście, operacja mogła być darmowa.
Do Wuhan pojechał z synem. Byli zupełnie nieświadomi, że miasto ogarnęła epidemia koronawirusa. Nie wiedzieli, że miejscowe szpitale pogrążone są w chaosie, że ludzie umierają w poczekalniach lub na ulicach, że przerażeni ludzie zamurowują drzwi mieszkań chorych sąsiadów.
Oni jechali tylko uratować nogę ojca.
„PODWÓJNA ZDRADA”
Jak to, o Wuhan wiedział już świat, pisały o nim zagraniczne media, również polskie, ale wieść o tajemniczej chorobie, o ciałach leżących na chodnikach, nie dotarła do ludzi mieszkających w Chinach?
Owszem, gdzieniegdzie dotarła, ale nie wszędzie, bo chińska cenzura szybko wzięła się do pracy, licząc z pewnością, że wirus szybko zniknie. Od lat udaje się cenzurować masakrę na placu Tiananmen, więc tym bardziej powinno się udać z niewidzialnym przeciwnikiem.
Wirus był jednak obojętny na ambicje władzy, błyskawicznie uwolnił się spod techno- i autokratycznej kontroli.
Zhang Hai to jedna z wielu osób, które już na początku epidemii doświadczyły podwójnej zdrady ze strony państwa chińskiego. Pierwszą było zatajanie skali problemu, drugą – wmawianie, że wirus nie przenosi się między ludźmi.
– To, co się stało, to była katastrofa spowodowana przez człowieka. To były morderstwa. Doprowadziły do tego kłamstwa władz Wuhan i ukrywanie przez nie epidemii – mówi Zhang Hai.
To on, jako pierwszy, wypowiedział wojnę władzom Wuhan. To – wbrew logice, którą kieruje się wielu mieszkańców 11-milionowej metropolii – wojna otwarta. Hai pokazuje swoją twarz i mówi głośno o tym, co się wydarzyło.
Przekonany, że spotkała go głęboka niesprawiedliwość, wystąpił na drogę sądową. Zaczął namawiać innych, żeby zrobili to samo. Zadanie nie było łatwe, ale udało mu się zebrać garstkę ludzi, którzy czuli i myśleli, jak on.
– Czworo członków rodzin osób, które zmarły w wyniku epidemii w Wuhan, złożyło pozew w Pośrednim Sądzie Ludowym w Wuhan przeciwko władzom miasta Wuhan oraz prowincji Hubei – mówi Zhanqing Yang, mieszkający w Nowym Jorku aktywista, który pomaga Haiowi i innym pokrzywdzonym w procedurach sądowych.
Xu Min straciła 69-letniego ojca. Przyznaje wprost, że bo się walki z władzami, ale po prostu czuje, że to, co ją spotkało, było do szpiku okrutne. Dlatego się przełamała i postanowiła działać.
Zhao Lei również została bez ojca. 65-latek poszedł kupić na lokalny targ jedzenie na uroczystości noworoczne (w Chinach w tym roku wypadały 25 stycznia). Kilka dni później źle się poczuł, poszedł do przychodni, gdzie przepisano mu lek na przeziębienie i odesłano do domu. Kiedy w końcu trafił do szpitala, było za późno. Zmarł, siedząc w poczekalni oddziału ratunkowego.
Lei i jej bliscy również nie wiedzieli, że wirus przenosi się między ludźmi.
Do mojego nowojorskiego rozmówcy, który już od ponad dziesięciu lat prowadzi działania na rzecz ochrony praw człowieka w Chinach, zgłosiło się początkowo więcej osób chętnych do wniesienia pozwu. W pewnym momencie kontakt z niektórymi nagle się jednak urwał. Byli i tacy, którzy poinformowali go, że się rozmyślili.
Yang, który sam uciekł do USA po tym, jak kilka lat temu został aresztowany w Chinach, uważa, że ludziom nie odwidziało się ot tak – do zmiany zdania nakłonił ich komunistyczny aparat władzy.
Rodziny z Wuhan, z którymi mam kontakt, są w większości bardzo złe na rząd za ukrywanie epidemii w jej wczesnym stadium. Jednak nawet wśród tych osób, które są tak wkurzone, niewiele jest takich, które są skłonne lub zwyczajnie mają odwagę bronić swoich praw. Większość woli tylko narzekać. Dają upust złości, ale boją się stawiać opór – tłumaczy Yang.
Matheo
Korespondent
Fajni, dzielni ludzie. Szacun…